poniedziałek, 18 maja 2020

39.

Stoję na ganku, przede mną było kiedyś dwadzieścia stopni drewnianych schodów, po których teraz został tylko pył i paprocie. Z przodu urwisko. W salonie porządki robi wiatr, wymiatając z kątów pajęcze domy, karty tarota i ptasie pióra. Dziesiątka mieczy leży z trójką denarów, zupełnie pomyliwszy znaczenie. Okna zarasta dżungla, ale ja jeszcze nie chylę się do skoku, zbyt gorąco mi w policzki, zbyt chłodne mam dłonie. Na parapecie stała kiedyś filiżanka pełna fusów, z której każdy mógł wyczytać nieubłagany koniec wszystkich historii. W zasadzie wszędzie panuje nuda. Na najwyższym nawet poddaszu niepokoju zalęga się w końcu zaprzysiężona przez czas monotonia.

38.

Przepraszam, dopiero się dowiem jak być kobietą, która nie ściąga spojrzeniem rajstop, w których z zażenowaniem właśnie znalazła oczko. Kobietą, która pozbywa się złudzeń jak drogiego kremu drażniącego jej skórę. Powinno mi to zająć jeszcze tylko kilka lat i miesięcy zanurzonych w słowach, które wylecą ze mnie zanim pomyślę. Nauczę się myśleć mniej, ale za to o czasie i szanować swoje ciało, niech uschnie na podobieństwo nudnego bladego bzu, którego nikt nie dotknął niewłaściwymi palcami. Zobaczysz, poznam kobiece sposoby na drzazgi, odciski, znamiona i iskry, które mogłyby podpalić niejeden Rzym, niejeden Londyn i wszystkie zjednoczone stany pozornego spokoju. Będę bogata w doświadczenia, w pożegnania i w czas. Przepraszam, że dopiero będę kobietą, która demarkacyjne linie na udach zacznie nazywać własnym wyborem.

37.

Drzewa i ptaki mówią bez ustanku: niech ubóstwiony zostanie każdy zwykły dzień, bowiem nie ma świętości większej nad proste plecy i codzienny ciężar (pamiętaj jednak, by przenosić go z jednej ręki do drugiej). Na podobieństwo leśnych bogów, w znoju znajdź spokój, w odpoczynku stóp rozkosz, w drodze cel. Bądź pozdrowiony błądzący, ty bowiem dostąpisz przebóstwienia, jeśli bestie swoje w proch obrócisz, podcinając im skrzydła. Błogosławiony bowiem pełzający, on z piersią w trawie ujrzy wszystkie gwiazdy w konstelacji źdźbła.

36.

wieczór pełen jest planet w retrogradacji, temperatura nie nadaje się do oddychania, ale parzę sobie uda światem zamkniętym w klawiaturze, parzę sobie uda rozlaną herbatą i udaję, że to twój język
słucham Aldous Harding i wyobrażam sobie, że moja śmiałość jest jej śmiałością, że jestem tak samo piękna będąc zbyt, będąc za bardzo
(odkąd kupiłam wreszcie korkociąg, tanie wina zaczęli sprzedawać z zakrętką)
nigdy nie trafię na dobry czas, na szczęśliwą gwiazdę, na zbieg okoliczności, na który nie machnęłabym ręką
każda z nich jest tęczą, którą ja nie jestem, każda z nich ma coś, czego mi brakuje
i choćbym cała była utkana z baśni z tysiąca i jednej nocy, polana sosem z tysiąca wysp
zawsze one będą za bardzo wystarczające i wystarczająco bezpieczne

35.

Przestrzeń, którą widzisz po zamknięciu oczu to sen lub śmierć.
Na jednym oddechu krzykniesz teraz o ekstazie i smutku, lecz to przecież tylko dwie kolejne śmierci.
Nie znasz tej przestrzeni, a jednak wszystko w niej jest znajome -
miękko rozchodząca się po ciele rzeka, zwoje ciemności, z których nagle wyłaniają sie nagie gałęzie i wrażliwość na dotyk, który jest tylko wspomnieniem, choćbyś miała wówczas w sobie najzdolniejszego kochanka świata.
Nie ockniesz sie jednak po drugiej stronie, bo nie ma drugiej strony.
Jest tylko opadanie i szarość rozmytych krawędzi oraz nieskończone pragnienie, by wszystko było czymś więcej niż jest.
"Jej własne sztormy były zawsze najstraszniejsze. I w głębi duszy Filifionka była trochę dumna ze swoich katastrof".