środa, 24 stycznia 2018

23.

Księżyc prawie w pełni, zasłaniam się, żeby nie czytał mi z ust, bo zawsze wykorzystuje to przeciwko mnie. Zawsze coś mi zrobi, wrzuci w szkło rozbitej witryny, w kałuży tego szkła leżę potem jak zdziwiony manekin. To pora kobiet o wydętych wargach, wąskich taliach, przeciętych brwiach. Pora przedostatnich autobusów i mamroczacych pijaków, w której żyje się cudzą historią lub miłością. Pora, gdy pragnę zamienić się w ćmę, w obojętną mgłę, paczkę papierosów, którą zgubiłam we własnym domu. Po całym dniu tępieje już ból obtartej stopy i możnaby iść iść iść i być coraz mniej, rozproszyć się w świetle następujących po sobie kolejno latarni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Jej własne sztormy były zawsze najstraszniejsze. I w głębi duszy Filifionka była trochę dumna ze swoich katastrof".