środa, 24 stycznia 2018

22.

To krajobraz po dżumie. Szeroka, piaszczysta droga i smród, który poczujesz dopiero po otwarciu oczu. Jednak przecież kiedyś w końcu musi nastąpić koniec, bo koniec zawsze przychodzi i zawsze przychodzi początek. Oni jednak o tym nie myślą. Podparci na nieudolnie wystruganych kulach udają królów tego przedmieścia. Obtarte twarze i ledwo zagojone rany noszą jak medale odwagi. Nie mogą przecież dowiedzieć się prawdy, fantomowe kończyny nie mogłyby wówczas utrzymać ich w pionie, upadliby skamlący, skuleni, marne ludzkie łupiny orzecha, łódeczki. A ty wierzysz im, jak dziecko wchodzisz w mgłę ich spojrzeń, zmieniasz się w poczwarkę i pełzniesz pod próg ich domów, gdzie rzucą ci okruch chleba lub śmierć. Czemu liżesz ich rany? Czemu nie obleczesz się w światło, nie wystroisz w kwiaty, nie obwieścisz zwycięstwa? Już wstaje świt.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Jej własne sztormy były zawsze najstraszniejsze. I w głębi duszy Filifionka była trochę dumna ze swoich katastrof".