Snuję się po sobie jak zjawa po zamku, choć wolałabym nie pamiętać o kamiennych schodach omszałych cudzym blaskiem, o ruinach snów, klejonych plastrami mozaikach. Cii, śpijże w pustej krypcie, śpij w starym ogrodzie, do którego bramy nikomu nie wskaże rudzik, nie wskaże literatura. Mimo to nadęte będą słowa, a próby przeklęte. Jednak z każdym dniem jest coraz bliżej światła, z wieży widać sanktuaria chmur, pociski strzał z wodnej pary zamienionej w deszcz. Jestem, czy niknę? Milknę. Skraca się puls, śpiąc zapominam jak się oddycha. Brakuje wyjaśnień. Na szczęście są ściany, z których nie sypie się pył stuleci, nie sypią się myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz