Miałeś iść ją kochać gdzie indziej, żebym przewracając oczami nie potykała się na tych schodach o rzęsy i jej głos. Jak gorąco robi się w płucach, gdy myślę, jak osobna jestem, twarda jak kamień, zatruta własnym osoczem. Chodząc między półkami wiem, że nie ma antidotum na taką opowieść, nie ma gołębiego pióra, co zamknie ranę, nie ma powietrza czystszego w hemisferze wysokiej wieży. Nie chcę już z resztą szukać, wciąż marzę jednak o mchu i pniu drzewa, nienależącym mi się śnie lasu i tętnie ziemi - jedynych bezsłowiach, w które warto opaść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz